„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” pisała noblistka, Swietłana Aleksijewicz, białorusko-ukraińskiej narodowości. Niestety, wojna nie omija kobiet i ich los bywa dużo gorszy niż żołnierzy-mężczyzn. Od wieków i nadal znaczna część mężczyzn od dziecka lubi militarne zabawki i to oni po każdej wojnie narzucają reszcie społeczeństwa swoje narracje. Rzeź, przemoc, gwałty i ludobójstwo zamieniają w sympatyczne bajki o „czterech pancernych i psie” lub kapitanie Klossie. Uczynki, za które w normalnym świecie skazywano by winowajców na więzienie lub krzesło elektryczne, owocują medalami i dodatkami kombatanckimi. Tak, wojna nie ma w sobie nic z kobiety. Co więcej, jak pisała inna noblistka, Wisława Szymborska, w wierszu Koniec i początek: „po każdej wojnie ktoś musi posprzątać” i zazwyczaj najgorsza robota spada na kobiety. Edmund Fetting ciepłym głosem śpiewał piosenkę Agnieszki Osieckiej Nim wstanie dzień, a w niej słowa: „Przyjmą kobiety nas pod swój dach” i dalej: „Dzieci urodzą sie nowe nam”. Niby optymistycznie, ale jakże znacząco, bo dzieci nie urodzą się same – to kobiety je urodzą, w bólu i strachu, że znowu wybuchnie wojna i te „nowe dzieci” skończą tak samo, jak poprzednie. Kobiety mają rodzić dzieci po to, by mężczyźni mieli kogo zabijać?!
Przywołuję te skojarzenia literackie, bo snuły mi się po głowie, gdy oglądałam dwa wspaniałe, przejmujące przedstawienia ukraińskich uciekinierek, które przed wojną studiowały w Charkowskim Państwowym Instytucie Sztuki im. Iwana P. Kotlarewskiego na Wydziale Aktorskim i Reżyserskim Teatru Animacji, a obecnie studiują lalkarstwo w białostockiej Filii Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Trzy dziewczyny: Kateryna Bondarenko, Daria Holovchanska i Lesia Pasichnyk, przygotowały (pod opieką białostockich profesorów) dwa autorskie przedstawienia. Pierwsze (jako egzmin z piosenki aktorskiej, pod opieką Artura Dwulita) nosi tytuł Nasze miasto, zaś drugie, ich spektakl dyplomowy – Pokój waszemu domowi (opieka artystyczna: Paula Czarnecka). Oba były pokazywane podczas 10. Międzynarodowego Festiwalu Szkół Lalkarskich LALKANIELALKA w Białymstoku (18-25.06.2022).
Pierwsze przedstawienieprzypomina requiem dla umarłego miasta, które kiedyś było „nasze”, a teraz zmieniło się w stertę gruzu, spalonych domów, połamanych sprzętów domowych, jakichś kawałków, resztek. Metalowa rama z żelaznego łóżka staje się symbolem więziennej kraty, pokiereszowany dziecinny wózek krzyczy o tym, że jest niepotrzebny, bo dziecka w nim już nie ma. Jedna z aktorek zakłada sobie te resztki wózeczka na plecy jak garb, gorset tortur, materialne wyobrażenie traumy i wiecznej żałoby po wszystkich dzieciach zamordowanych przez rosyjskich oprawców podczas toczącej się wojny.
Choć muzycznie przedstawienie nie nawiązuje do Mozarta, to jednak przywołuje na pamięć Lacrimozę i słowa: „O dniu jęku, o dniu szlochu…”. Dziewczyny (znakomicie postawionymi głosami) śpiewają poetyckie pieśni – o głodnym osieroconym dziecku, o przemocy, wyważaniu drzwi domów, o walizkach pełnych nie pamiątek, lecz popiołu, o zastrzelonych ludziach. Wołają: „Powiedz mi, dlaczego spalili nasze miasto”, „Powiedz chociaż, że winni zostaną ukarani”. Dźwięk pustych, skrzypiących, metalowych wiader, z którymi aktorki chodzą w jednej ze scen, symbolicznie przywołuje głód i brud, brak wody, głębię studni oraz – przez kontrast – szeroki step. A może to wybór: rzucić się do studni czy uciekać w stepy? Aktorki śpiewają:
„Mieszkańcy miasta, którego nie ma / Przyszli tutaj. Przynieśli pokorę i zmęczenie. / Przekaż swoim, że nie ma już do kogo strzelać.”
Kobieca perspektywa ujawnia sie zarówno w śpiewaniu kołysanki dla nieobecnego dziecka, jak i w płaczu po narzeczonym, który dostał „kartę poborową”. Mężczyźni poszli walczyć, a kobiety zostały same w spalonym mieście.
Lesia, Daria i Kateryna przy pomocy prostych rekwizytów i znaków (jak las krzyży malowanych białą kredą na czarnej tylnej ścianie sceny) opowiadają o koszmarze wojny, o własnych traumach, strachu i tęsknocie, ale jednak nie robią tego w sposób personalny ani sentymentalny. To nie jest tylko ich własna opowieść, ale uogólniony obraz wojny, każdej wojny, widzianej z pozycji ludzi niesprawiedliwie napadniętych, mordowanych nie wiadomo dlaczego, a nade wszystko – z pozycji kobiet, którym już brakuje łez i tylko chcą dać świadectwo o „naszym mieście”, które było, a którego już nie ma.
W Naszym mieście symbolicznych scen jest wiele. Wymieńmy dla przykładu jeszcze jedną, w której aktorka trzyma w wyciągniętych rękach taboret, wycelowany drewnianymi nogami w atakującego wroga. Czym jest taborecik przeciwko machinom wojennym? A jednak odwaga i determinacja, wyraz twarzy Darii i postawa całego ciała, silnie zapartego nogami na ziemi, mówią wszystko o odwadze i woli walki do końca, o sile kobiet. Stoi przed nami krucha młoda dziewczyna, ale wierzymy w jej siłę.
W Naszym mieście młode artystki zaimponowały poziomem śpiewu, choreografii, skupieniem mającym w sobie wstrząsającą moc. Z kolei w następnym dziele pt. Pokój waszemu domowi, skumulowały tę siłę do jeszcze wyższej potęgi. Liryzm i nostalgia pojawiające się w Naszym mieście zostały tu zastąpionewybuchem wściekłości skierowanej przeciwko agresorom.
Na początku widać na środku sceny piękną, ozdobną suknię, ale jest ona pusta, bez głowy, choć żyje po swojemu jako animant. Niewidoczna aktorka daje jej na chwilę ułudę życia, ale minął czas pięknych sukien, jak minął czas porządku, elegancji, radości i zabawy. Stopniowo suknia obumiera. Na scenie dominują zdezelowane przedmioty, poskręcane od pożaru niezidentyfikowane obiekty, ziemia, która przyjmie każdy nowy grób. Kostiumy aktorek stopniowo stają się sponiewierane i brudne, zwłaszcza Darii, która ucieka, walczy, chwilami czołga się, wyrywa z więzienia (w postaci metalowego prostopadłościanu, ale jest on też symbolem noszonego w pamięci domu), kopie w ziemi. Świat kultury i eleganckich sukien zniknął, a zamiast instrumentów pozostała nadrdzewiała piła, z której Kateryna wydobywa dziwne dźwięki. Lesia znacząco ogrywa wysokie, wojskowe, o wiele za duże buty. Gdy siada w starym fotelu, przerzucając jedną nogę przez boczne oparcie, pali papierosa, strząsając popiół do metalowego naczynia (hełmu?), pozą i gestem wskazuje na zachowania zadowolonych z siebie i pełnych buty oprawców – nie tylko z tej wojny. To ktoś, kto lubi gwałty i grabieże, kto jest z siebie zadowolony! Po tej scenie Lesia wypisuje farbą na ścianie nazwy dwóch ukraińskich miast: Buczy i Mariupola, w których Rosjanie dokonali szczególnie okrutnych bombardowań i rzezi. Potem tańczy szalony taniec, wciąż w tych samych buciorach, zamiatając powietrze i ziemię rozpuszczonymi włosami. To jest taniec wściekłości i zemsty, energii, której nie pokona żaden agresor. Wydaje się, że ciało aktorki eksploduje jak odbezpieczony granat.
Siłę tej sceny wzmocnił niezwykły cytat muzyczny. Bardzo głośno puszczono piosenkę niezapomnianego Władimira Wysockiego pod znaczącym tytułem „Ja – jak istriebitiel”, czyli „Ja – jak wojownik”, ale słowo „istriebitiel” oznacza także: „niszczyciel”, „burzyciel”, „destruktor”, „samolot myśliwski”. Tytułowym „ja” jest w tej pieśni bojowy samolot w ogniu powietrznych walk, pikujący, strzelający, ale pozostający w konflikcie z własnym pilotem („ten, który siedzi we mnie”). Drapieżny, zachrypnięty głos Wysockiego dojmująco śpiewa o śmiercionośnym bombardowaniu, któremu towarzyszy refren „Mir waszemu domu”, czyli „Pokój waszemu domowi”, który stał się tytułem omawianego przedstawienia. Efekt teatralny jest wstrząsający. Dziewczyny śpiewają z Wysockim, biegają z rozłożonymi rękami jak dzieci bawiące się w samoloty, z tyłu sceny wyświetlane są nadlatujące bombowce, a po rosyjsku płyną słowa „pokój waszemu domowi”! Władimir Wysocki był nie tylko genialnym pieśniarzem, bardem i poetą, ale był też człowiekiem walczącym przeciwko wojnie, złu i przemocy w każdej postaci. Teksty jego pieśni były ironiczne, wywrotowe, prowokacyjne. Użycie tego właśnie utworu w przedstawieniu ma podwójne znaczenie. Z jednej strony, myślimy o rosyjskich bombach spadających na ukraińskie miasta, ale z drugiej – śpiewa tę pieśń wspaniały rosyjski artysta. W Rosji też byli przeciwnicy imperializmu. Przedstawienie wznosi się na wyższy poziom – to protest przeciwko wojnie w ogóle, a ukraińskie artystki mogą iść ramię w ramię z Wysockim.
Oba przedstawienia są symboliczne, asocjacyjne, pełne niezapomnianych obrazów scenicznych i nowoczesne w formie. Pojedyncze okno, noszone w jednej ze scen z miejsca na miejsce, ma inny sens niż w wielu przedstawieniach wykorzystujących w scenografii pars pro toto. Tutaj znaczy ono, że dom, do którego należało, już nie istnieje, a rozpaczliwe wyglądanie przez takie okno jednej z aktorek boleśnie symbolizuje brak tego wszystkiego, co kiedyś było przez nie widać.
Gdy Ukraina wygra wojnę z Rosja (a wygra, bo dobro musi zwyciężyć!) przyjdzie czas na liczenie zmarłych, na opłakiwanie każdej z ofiar. Teraz jest czas bitwy. Na scenie aktorki pokazują wolę walki, siłę i wytrwałość, determinację i wściekłość. Łzy przyjdą po spektaklu, za kulisami, w obszarze prywatnym. Widzowie płaczą od razu.
Wiele pisano w ostatnich latach o teatrze feministycznym, o kobiecym punkcie widzenia wyrażanym przez reżyserki i aktorki – od siebie, a nie pod dyktando męskich reżyserów i autorów. Kateryna Bondarenko, Daria Holovchanska i Lesia Pasichnyk z wielkim talentem wpisują się w te nowe narracje. Oby jak najwięcej osób mogło obejrzeć ich wybitne przedstawienia!